Stajemy się coraz bardziej świadomym społeczeństwem, na tyle, że zaczęliśmy zwracać uwagę na kwestie własnego zdrowia i zdrowia naszej wspólnej planety. Świadczy o tym chociażby ilość konferencji poświęcona tematyce ochrony środowiska i ciągłe poszukiwanie nowych rozwiązań. Paradoksalnie odkrywamy dziś rzeczy, które były już znane wieki temu. Podobnie rzecz się ma w przypadku ogrzewania ściennego. Ponad 2500 lat temu (IV w. p.n.e.) rozwiązania tego typu stosowane były w całym Rzymskim Imperium. Nawet Krzyżacy budując twierdzę w Malborku zastosowali ten „patent”. Nie były to podtynkowe grzejniki a system hypocaustum, co w wolnym tłumaczeniu z łaciny oznacza „podogień”.

Utworzony pod posadzką i w ścianach system kanałów absorbował energię cieplną z gorącego powietrza w posadzce i ścianach. Tak projektowane były wszystkie łaźnie rzymskie i choć mało kto zdaje sobie dziś z tego sprawę, były to olbrzymie kompleksy przypominające obecne luksusowe ośrodki wypoczynkowe typu SPA.

Czyżby starożytni wiedzieli więcej niż my?

Nie od dziś wiadomo, że ogrzewanie pomieszczeń nadmuchem ciepłego powietrza nie należy do „zdrowych” form ogrzewania.

Niestety opatentowany w XIX wieku kaloryfer był na tyle dostępny i na tyle wygodny w porównaniu z np. piecem kaflowym, że w krótkim czasie zdominował rynek grzewczy. Dziś mamy niezliczoną ilość form i typów wiszących grzejników, jednak wszystkie są urządzeniami nadmuchowymi ogrzewającymi nasze pomieszczenia za pomocą ciepłego powietrza. Cóż w tym złego, moglibyśmy zapytać? Otóż w przeciwieństwie do wspomnianego już rzymskiego rozwiązania, układy konwekcyjne mają kilka zasadniczych wad.

Po pierwsze wraz z powietrzem wprawiają w ruch kurz, alergeny, roztocza i tym podobne świństwa. W świecie, gdzie co trzeci z nas to alergik, myślę że to spory argument przy wyborze systemu grzewczego. Smugi kurzu z łatwością możemy zaobserwować nad grzejnikami w długo nieodświeżanych pomieszczeniach. Jednak aspekt estetyczny to zupełnie inny temat na zupełnie inny felieton. Wracając jednak do wad systemów nadmuchowych w aspekcie zdrowia, to kolejnym problemem jest niewątpliwie efekt przegrzanego powietrza. Być może nie są tu winne już tak same grzejniki, co ich właściciele, lubujący się w tropikalnym klimacie podczas zimowych wieczorów.

Jednak przegrzane powietrze w pomieszczeniu nie posiada wilgotności znanej z lasów tropikalnych. Suche i przegrzane powietrze to przyczyna wielu dolegliwości błony śluzowej naszych dróg oddechowych. W konsekwencji otrzymujemy często powtarzające się nieżyty, objawiające się drapaniem w gardle, kaszlem, chrypką oraz dyskomfortem przy przełykaniu, które oczywiście łagodzimy tabletkami na gardło. Takie warunki równie fatalnie znosi nasz nos, a konkretnie śluzówka, która obkurcza się, wysycha i piecze. Osłabienie jej zdolności ochronnych stwarza idealne warunki dla rozmaitych infekcji układu oddechowego, co wraz z ruchem powietrza i krążącymi niespodziankami wspiera się wzajemnie w walce przeciwko nam. Chorym na astmę dodatkowo w skrajnych wypadkach grożą nawet napady duszności, a wtedy jedynym ratunkiem poza inhalatorem jest oczywiście nawilżacz powietrza.

Rzymianie zapewne nie mieli tabletek do ssania i nawilżaczy, stąd być może, ich zamiłowanie do systemów płaszczyznowych.

Suche powietrze to nie tylko gardło i nos, mamy jeszcze coś takiego jak efekt „suchego oka”. Problem zwiastuje uczucie ciała obcego pod powiekami, pieczenie, światłowstręt, nadmierne łzawienie i chwilowe zamglenie widzenia. Schorzeniu towarzyszy niewielki ból i zmęczenie oka. Jednak nawet będąc twardzielem odpornym zwyczajowo na wszelkie dolegliwości, nie warto tego bagatelizować, ponieważ nieleczony zespół suchego oka może prowadzić do nieodwracalnych uszkodzeń spojówki i rogówki. Jeśli problemy z dusznością i wzrokiem sprawiły, że nadal nie dostrzegasz problemu, to może, drogi Czytelniku rozpoznasz objaw przesuszonej skóry. Nasz organizm naturalnie dostosował się do życia w środowisku o wilgotności względnej w zakresie od 40 – 60%, w przeciwieństwie do bakterii, wirusów i grzybów, które wolą odmienne warunki, ale to chyba dobrze. Przynajmniej dla nas.

Gdy przebywamy na stałe w pomieszczeniach o niskiej wilgotności następuje zachwianie równowagi hydrolipidowej i zniszczenie bariery ochronnej na powierzchni naskórka. Skóra traci wówczas gładkość, staje się wysuszona, popękana i często swędzi. U osób, które mają wrażliwą cerę może pojawić się łuszczyca! Nowe komórki skóry są wówczas wydzielane w nadmiarze i szybko przesuwają się z głębszych warstw ku powierzchni, tworząc czerwone plamy pokryte drobnymi łuskami lub grubymi białymi płytkami na łokciach, kolanach, dłoniach, wokół pępka, na dole pleców lub głowie. Koszmar, prawda? Dlatego w niektórych pomieszczeniach zdecydowanie nie należy nadużywać ogrzewania, dotyczy to zwłaszcza sypialni, gdzie optymalna temperatura nie powinna przekraczać 18 stopni.
Dociekliwy Czytelnik mógłby w tym miejscu zadać pytanie -

co za różnica, czy mam gorący grzejnik czy też gorące ściany?

Przecież one też wysuszą i ogrzeją powietrze! Otóż, nie do końca. Po pierwsze ściany ani podłoga nie powinny być gorące, grzejemy płaszczyzną a więc możemy nieco „rozciągnąć” energię, uzyskując ten sam wynik większą powierzchnią. O ile ściana rzeczywiście ogrzeje powietrze, to już nie odbierze od niego wilgoci. Dlaczego? Już tłumaczę. Kiedy mamy zimne ściany i ciepłe powietrze wewnątrz pomieszczenia, to zgodnie z fizyką, ciepło chce oddać część swojej energii w celu zrównoważenia potencjałów, czyli ogrzać ściany. W momencie styku cząsteczki ze ścianą oddaje ona jednak nie tylko część swej energii, ale również wilgotność. Dzięki temu mamy suche niezdrowe powietrze i zimne, wilgotne ściany podatne na grzyby i pleśń.

Rozważmy teraz sytuację odwrotną. Tym razem mamy ciepłe ściany i chłodniejsze powietrze wewnątrz pomieszczenia. Ciepło „idzie” od ściany i ogrzewa chłodniejsze powietrze, które nie traci już swojej wilgoci. Podgrzana ściana dodatkowo wyrzuca z siebie wilgoć, dzięki temu mamy zdrowy trwały mur i wilgotne, naturalne dla nas powietrze. Tego efektu nie osiągniemy niestety przy pomocy ogrzewania podłogowego, które też jest płaszczyznowe jednak nie tworzy ciepła w miejscu powstawania strat.

Dlatego podobnie jak systemy konwekcyjne, podłogówka również wysuszy powietrze,

szczególnie gdy nie zachowamy zasad związanych z ograniczeniem jej temperatury. To z kolei otwiera drogę do jeszcze kilku dodatkowych efektów ubocznych, takich jak schorzenia układu krążenia czy stawów. Dlatego kumulacja strumienia ciepła na nogach jest niewskazana dla osób z chorobami układu żylnego nóg. Dodatkowo, gdy zamiast rozwiązania wodnego wybierzemy infrared o dużej mocy (elektryczne ogrzewanie podłogowe) mogą pojawić się bóle głowy oraz bezsenność wywołane nadmierną emisją pola elektromagnetycznego.

Powrót do przeszłości jak widać, nie zawsze musi być zły, a taką wycieczkę fundują nam grzejniki podtynkowe. Nie wiemy oczywiście czy nasi średniowieczni praojcowie wybrali świadomie, czy też zupełnym przypadkiem, taki rodzaj ogrzewania, natomiast wiemy dlaczego jest tak dobry. Po prostu, nagrzana ściana, jak zresztą każde ciało fizyczne o temperaturze wyższej od zera bezwzględnego, emituje promieniowanie podczerwone, potocznie nazywane cieplnym. Czym jest to promieniowanie cieplne? Fizyka definiuje to następująco – promieniowanie elektromagnetyczne o długości fali od 780nm do 1mm. Oczywiście nauczeni doświadczeniami z końca II Wojny Światowej i znajomością obsługi kuchenki mikrofalowej, na wieść, że coś promenuje reagujemy alergicznie. Dla uspokojenia dodam, że my także wytwarzamy to promieniowanie, a więc jesteśmy chodzącym źródłem energii. Statystyczny człowiek w spoczynku wytwarza energię cieplną rzędu 100W/m2K i to tylko gdy śpi spokojnie i sam.

Jaki wpływ ma zatem ogrzewanie ścienne na użytkowników? Wszystko na to wskazuje, że leczniczy.

Potwierdził to w pewnym sensie Dr. Tadishi Ishikawa z Japonii, który w roku 1967 „wynalazł” moduł kabiny cieplnej w oparciu o technologie płaszczyznowego oddawania ciepła. W 1981 kabina cieplna została przeznaczona do użytku powszechnego i z powodzeniem stosowana przez środowiska lekarskie jako kabina lecznicza. W tkance ludzkiej promieniowanie cieplne wywołuje reakcje termiczne. Posiada właściwości biostymulacyjne i zdrowotne, dlatego też promieniowanie IR stosuje się przypadku bólów mięśniowych oraz leczenia kontuzji i stanów zapalnych a także przy płytkich zaburzeń krążenia. W ten sposób można leczyć takie schorzenia jak: choroby skóry, mięśni, rwa kulszowa, wysokie ciśnienie krwi, ból głowy, artretyzm, bezsenność, zmęczenie, reumatyzm, przeziębienia a nawet stres. Energia podczerwieni korzystnie wpływa na układ sercowo-naczyniowy, układ oddechowy, gospodarkę wodno-elektrolitową, czynność wydzielniczą nerek i wielu innych gruczołów. Poza tym obniża napięcie mięśni, zmniejsza pobudliwość nerwową oraz wrażliwość receptorową, przez co działa uspokajająco i przeciwbólowo. I co może być ważne dla dietetyków, przyspiesza przemianę materii i wspomaga eliminację toksyn z organizmu. Dlaczego mielibyśmy się temu dziwić?

W końcu to po części taka sama energia, jak ta, którą odbieramy w słoneczne dni leżąc w stroju kąpielowym na plaży.

Dodatkowym atutem – jeśli powyższe do tej pory kogoś nie przekonały – jest fakt iż ogrzewanie płaszczyznowe nie wpływa ujemnie na jakość powietrza, gdyż nie zmienia jego jonizacji. Robią to natomiast nasze wszystkie elektroniczne urządzenia w tym także ulubiony komputer i telewizor. Międzynarodowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że minimalna ilość anionów (molekuł naładowanych ujemnie, jonów ujemnych) w świeżym powietrzu wynosi 1000 szt./cm3
Wpływ anionów jak się okazuje jest bardzo duży na nasz organizm: wchłaniane działają anty bakteryjnie i antywirusowo. Z kolei dodatnio naładowane jony wywołują u nas zmęczenie, depresję i drażliwość. Oczywiście zawsze możemy kupić domowy jonizator powietrza, jednak mało kto wie, że podczas jego pracy, przy tworzeniu ujemnych jonów powstaje też szkodliwy dla człowieka ozon (podobno w ilości która nam nie szkodzi). Ozon sprawdza się i owszem ale przy zabijaniu zarazków i wirusów ponieważ ogólnie zabija wszystko co żywe.

Rodzi się więc pytanie, dlaczego tak dobry system jakim jest ogrzewanie ścienne, od czasu upadku Rzymu, nigdy się nie przebił do naszej świadomości?

Myślę, że po pierwsze dlatego, że byliśmy cywilizacją ignorantów, a po drugie zawsze wybieramy to co łatwiejsze, a nie koniecznie dobre. Dotychczasowe systemy ścienne były niezwykle skomplikowane pod względem montażu i eksploatacji, co też nie wpływało na popularyzację idei „ciepłych ścian”. Jednak dziś, z grzejnikami podtynkowymi 3THERMO możemy to zmienić i sprawić, że każdy dom stanie się cieplną kabiną leczniczą. Montaż jest dziecinnie prosty, konstrukcja banalna a eksploatacja tania i niewymagająca serwisu. Wiem coś o tym, gdyż jestem współautorem projektu 3THERMO, na dodatek pisząc dziś ten artykuł miętolę w buzi miodowy Strepsils i co jakiś czas przecieram czerwone oczy, oczywiście przesuszoną ręką. Wokół mnie, aż kipi od elektroniki, więc na zdrowotne aniony nie mam co liczyć. W pokoju mój stary kaloryfer produkuje mi suche i wypełnione kurzem powietrze co znakomicie wzmaga moją wrodzoną alergię i sporadyczną astmę. Niestety nie urodziłem się w starożytnym Rzymie, a w czasach gdy budowano mój dom, nie było dzisiejszych technologii. Pozostaje mi tylko liczyć, że jestem przedstawicielem ostatniego już pokolenia ignorantów.

 

Patryk Nowakowski

Offcanvas Menu